No ja naprawdę nie wiem, co tu
się dzieje. Jeszcze się Igrzyska nie zaczęły tak naprawdę a już cyrki się
dzieją. I nie mówię wcale o tym, że tutaj, w Soczi panują wręcz upały, no bo
jak wytłumaczyć prawie dwadzieścia stopni w cieniu? A przecież to środek zimy,
ale najwyraźniej tutaj panują inne zwyczaje i obyczaje. Ja, gdybym był na
miejscu jakiś tam działaczy, zmieniłbym nazwę z Zimowych Igrzysk na Letnie. Ale
przecież kto się mnie posłucha.
I tak idąc i rozmyślając,
doszedłem do wniosku, że to jawna niesprawiedliwość jest, kiedy tacy Austriacy
panoszą się po całej Wiosce Olimpijskiej, a my biedni sami musimy uporać się z
wszystkimi bagażami i sprzętem. Musiałbym chyba zmienić orientację, wyjść za
Schlierenzauera i porzucić swoje stare nazwisko Nurmsalu właśnie na nazwisko
Jego. Całe szczęście, że rozum jeszcze mam to i daleko mi do realizacji takich
pomysłów, bo przecież nie mógłbym być z rozkapryszonym bachorem z krzywą
szczęką i głuchym na 1 ucho z ego większym niż popęd seksualny Bartłomieja
Kłuska.
Jeszcze brakowało tego, żeby się
trener na mnie darł. Czy on nie widział, że i tak niosłem już tyle rzeczy, że
mój kręgosłup ledwo co trzymał się prosto? Czy on chciał swojego zawodnika
posłać na wózek inwalidzki?
- A może trener sam zechce ponieść pięć toreb i narty? – pomyślałem.
Oczywiste, że przecież nie powiedziałem tego na głos, bo pewnie za karę
musiałbym mieszkać gdzie indziej. Pewnie musiałbym wkręcić się do kadry
włoskiej, albo, pożal się Boże, do koreańskiej. Nie żebym się wywyższał czy
żebym był lepszy od nich, no ale do koreańskiej? To byłby przecież szczyt
wszystkiego. Oni to pewnie jakieś nowoczesne technologie mają i gdybym zasnął u
nich w pokoju, pewnie obudziłbym się na Marsie.
Nareszcie trafiłem do wskazanego
przez wolontariuszy pokoju. Siim-Tanel rzucił swoje zgrabne cztery litery na
łóżko pod balkonem, więc ja grzecznie zająłem to koło łazienki, przecież swoją
godność mam, no nie? Kłócić się nie będę, zwłaszcza, że Sammelselg to był
całkiem równy gość. W sumie dopiero niedawno odczepił się od matczynej piersi,
ale co ja sobie nim będę zawracał głowę. Jak mi fizjoterapeuta jeszcze w
Estonii powiedział, że mamy hotel dzielić z Polakami to aż mi się micha sama
cieszyła. Nareszcie mój poziom intelektualny nie spadnie gwałtownie w dół, oni
jedyni byli chociaż paradoksalnie tak pozytywnie nienormalni, to ta
nienormalność sprawiała, że byli normalni. Moje ziomeczki kochane! Oh jak ja
tęskniłem za tymi czasami w Predazzo. Całe szczęście, że teraz przez jakiś czas
trenowałem picie to i kacyk mniejszy będzie. Eeee….. co ja mówiłem? Kacyk!
Oczywiście, że kacyka to nie
będzie, bo przecież my to profesjonaliści jesteśmy, my podczas wielkich imprez
stronimy od alkoholu!
A to, że Łukasz Kruczek łapał się
za głowę, kiedy ilekroć witałem skromne progi chłopaków, oznaczało tylko to, że
martwił się o nich jak o własnych synów. Bo on to taki ojciec jest!

No widzę, że zaczęłaś z grubej rury ;D
OdpowiedzUsuńO kim jak o kim, ale o Nurmsalu w roli głównej to opowiadania jeszcze NA PEWNO nie było ;) Więc tym bardziej mi się to podoba. Zwłaszcza, że jest utrzymane w konwencji zdecydowanie pozytywnie humorystycznej. No. Także ja się zdecydowanie na to piszę ;D
buziaki :**
Hahahahahaha..kobieto to jest PRZEGENIALNE
OdpowiedzUsuńGłówny bohater- miodzio :D
Także,ten no genialna jesteś, że na to wpadłaś
Świetny początek! Karel Nurmsalu? Chyba jeszcze nie miałam przyjemności o nim czytać, więc będzie ciekawie :-)
OdpowiedzUsuńWidzę, że szykuje się takie opowiadanie na poprawę humoru, hm? A, no i może Polacy się pojawią? Piszę się na to i postaram się zaglądać. :D
http://another-story-about-ski-jumping.blogspot.com/
Super wiedzieć, że ktoś jeszcze zna, zauważa i lubi Kaarela Nurmsalu. Nie wiem czemu, ale mi się twarz cieszy na samą myśl :D:D Swoją drogą ostatnio oglądałam jego skoku z Plaaaanicy. A nawet loty. Ach, Kaarel, czemuż Ty teraz tak nie skaczesz?
OdpowiedzUsuńMatura to bzdura, kto by się przejmował! (Dobra, ja się nią przejmuję już, a mam więcej czasu do niej niż Ty...)
OdpowiedzUsuńTak czy siak, rozbroiłaś mnie Kaarelem i ja tutaj będę! :D
Nurmsalu chyba jeszcze nie grali!:D A w połączeniu z naszą kadrą to już w ogóle czuję, że szykuje się raczej niezły odlot. To będą na pewno niezapomniane igrzyska;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[piec-sekund]
O matko!!!!!
OdpowiedzUsuńPozwól, że najpierw pozbieram szczękę z podłogi.
To jest największe zaskoczenie tego roku, większe nawet niż widok tego czegoś co prezentuje obecnie na swojej głowie Koudelka. Karel w roli głównego bohatera to jest nokaut. A jeszcze w tak dobrym wykonaniu
Czekam, czekam niecierpliwie na to co dalej wymyślisz.
Pozdrawiam serdecznie
Marzycielka
Pierwszy wybuch śmiechu miałam po zobaczeniu nagłówka.
OdpowiedzUsuńDrugi wybuch śmiechu miałam przy wzmiance o temperaturach w Soczi. Trze...a co ja ci tu będę wymieniać. Musiałabym chyba cały rozdział rozłożyć na czynniki pierwsze. Powiem więc, że śmiałam się przez cały czas jak to czytałam :D
Hej, ho! Trafiłam do Ciebie przez przypadek, ale widzę, że będzie to zdecydowanie dłuższa znajomość, bo ów wstępniak bardzo przypadł mi do gustu ;D Bloga o Kaarelu moje oczy jeszcze nie widziały, zatem czytanie o jego perypetiach będzie dla mnie naprawdę miłą, orzeźwiającą odmianą ;)
OdpowiedzUsuńNa razie nie mogę wyjść z podziwu nad zachwytem Estończyka w stosunku do Polaków ;D Jeśli Nurmsalu i jego banda zamierzają prowadzić badania nad kacem (o, pardon, kacykiem) razem z Żyłą czy Kotem to naprawdę nie wiem, kto na tym gorzej wyjdzie ;D Nie, żebym miała jakieś "ale" względem naszych sportowców - zastanawiam się tylko, czy czasem Estończycy nie mają mocniejszych głów niż zaprawieni w nielicznych alkoholowych bojach Słowianie ;D
pozdrowienia! cmok! cmok! ;D
PS Jeśli jesteś zainteresowana moją pisaniną, zapraszam na [love--is--the--reason.blogspot.com] (Edith), [hiah-hiah.blogspot.com] oraz [nothing-is-indestructible.blogspot.com] (Anastazja).