Pierwsze, co zrobiłem po
otworzeniu oczu, to modlitwa o przyzwoitą porę, bo ta strefa czasowa
przesunięta o trzy godziny robiła dla mnie wielką różnicę. Taki przykład –
wczoraj przyjechaliśmy i co? Musiałem praktycznie siedzieć do czwartej nad
ranem. Robiłem już wszystko, żeby zasnąć; otwierałem okna, żeby było chłodniej
– może bym zasnął, ale nie, oczywiście mój organizm się buntował. Nawet gra na telefonie
nie zmęczyła moich oczu i pozostało mi tylko wpatrywać się w sufit i czekać, aż
moje ciało stwierdzi, że już jestem wystarczająco zmęczony, by zasnąć.
Po
śniadaniu całą ekipą wybraliśmy się na zwiedzanie Wioski Olimpijskiej i okolic.
I nawet podczas spaceru nie mogłem zaznać spokoju. Jakby nie wystarczał fakt,
że miałem podkrążone oczy jakbym nie spał ze trzy dni, to jeszcze albo
Siim-Tanel mnie ciągał za rękaw i podekscytowany cieszył się ze wszystkiego, co
zobaczyły przed sobą jego oczy, albo trener kazał robić mu zdjęcia w każdym
możliwym miejscu. Trener chyba nie wiedział, że zachowywał się jak japoński
turysta uwieczniający wszystko, co żywe i nieżywe, ale nie chciałem go nawet
uświadamiać, no i sorry Noriaki za ten stereotyp.
Obiekty nawet
całkiem całkiem, fajny pomysł ze zniczem. Oby tylko udało się go zapalić, bo
jak nie to beka będzie na cały świat. Rosja spali się (dosłownie) ze wstydu i
będzie wielki płacz w mediach, że to Ruscy nie potrafią zorganizować igrzysk, a
przecież i tak nawet przed naszym przyjazdem dużo mówiono i różnych wpadkach.
Na szczęście u nad w pokoju nie było podwójnego kibla, bo jakby takowy był
zamontowany, to zapłakałbym się chyba na śmierć. Jeszcze kolega by wszedł w
najmniej oczekiwanym momencie i by się zawstydził. Chociaż tym oszczędzili
młodego Sammelsega.
- Trenerze, niech trener mi tu
zrobi przy tym zniczu fotkę, mamie muszę wysłać! – zawołałem. Ten, wesoły jak
szczypiorek na wiosnę, zaraz przyleciał i obfotografował mnie całego dookoła. –
Znicz, ma być ze zniczem! – dodałem, oglądając uprzednio zrobione zdjęcia. Bo
kto robi takie fotki, że widać tylko całą moją twarz, a pięknego obiektu, który
na pewno piękniejszy ode mnie, to już nie. No żyję z bandą idiotów, nie mówiąc już
gorzej. Zacisnąłem jeszcze zęby i uśmiechnąłem się tak, jakby to mnie już dziś
medal wręczali i czekam, aż ten znowu użyje mojego telefonu. Po chwili wysłałem
matce mms’a z nadzieją, że jak już zobaczy, że jestem w Soczi cały i zdrowy i
że żadni terroryści mnie nie porwali, to może w końcu ucichną te telefony od
niej. Dobrze, że ojciec rozumie to, że mam już dwadzieścia dwa lata i nie
traktuje mnie jak gówniarza. Jeszcze by tego brakowało, wtedy bym popłynął na
jakąś Grenlandię czy inną wyspę i by mnie nie znaleźli. Rodzice – fajna sprawa,
ale nie kiedy wkroczyłeś w dorosłe życie a traktują cię jak małolata. A co do
małolatów i dzieciuchów, to Wellinger mi właśnie przeleciał gdzieś przed
oczami. No cóż… młody, to musi się wyszumieć. A tak na serio, to już coraz
więcej ekip – czyli „będzie głośno, będzie radośnie” – no czy jakoś tak. Maciek
z Dawidem podsyłali mi ostatnio polskie hity, żebym sobie posłuchał no to nie
dziwota, że jakoś tak mi w głowie zostało.
Wieczorem siedzieliśmy w hotelu,
treningi miały zacząć się dopiero następnego dnia. Oglądając jakiś durny
rosyjski film zgłodniałem tak bardzo, że, dam sobie rękę uciąć, odgłosy jakie
wydawał mój brzuch, były słyszane w pokoju obok. Całe szczęście, że jestem
człowiekiem wykształconym to i język rosyjski znam. Co prawda tylko kilka
zwrotów, ale serial zrozumiałem. Nie, żartowałem. Z tym językiem to ja
styczność mam pierwszy raz, chociaż to mało poważne jest, jako że Estonia
przecież graniczy z tym krajem, na szczęście organizatorzy Igrzysk nam zapewnili
chociaż takie udogodnienia jak tekst u dołu ekranu.
Miałem już dość moich brzusznych rewolucji, więc zostawiłem
towarzysza samego i zjechałem windą do kuchni, żeby coś zakosić. Nie będę jadł
na dole, jeszcze ktoś mnie zobaczy i będzie krzyk, że w nocy się nie je, że
waga mi pójdzie w górę. No przepraszam bardzo, ale ja zawsze stosowałem się do
reguły, żeby nie jeść trzy godziny przed spaniem, więc teraz jak posiedzę
dłużej to nic mi się nie stanie. I tak kontemplując szedłem przez dolne lobby,
nie dany mi był jednak spokój, bo chwilę później poczułem jakieś damskie ciało
na moim. Dziewczyna z impetem wpadła na mnie, chociaż kiedy odzyskała równowagę
wcale nie wyglądała na taką, co chciałaby się do mnie kleić.
- Przepraszam. – jęknęła po
angielsku. – Nie chciałam na pana wpaść, po prostu ci idioci jak zwykle
zapominają kluczy do pokoi. – westchnęła odgarniając z czoła czarną grzywkę, a
czerwone policzki na pewno nie były oznaką zażenowania. Skąd to wiedziałem? No
przecież wpadła na mnie z taką siłą, że pewnie biegła za tymi tak zwanymi
„idiotami”.
- Spokojnie – uśmiechnąłem się do
niej, przecież nie można było być nie miłym. – Nic się nie stało. Wpadaj na
mnie kiedy chcesz.
- Kaarel! – z niewiadomej strony
przybył Stoch i objął ramieniem ciemnowłosą dziewczynę. Zaraz, skąd on tutaj? –
Widzę, że poznałeś już naszą maskotkę mającą nam przynieść szczęście na
zawodach? – Kamil ukazał rząd zębów, a w tym samym czasie dziewczyna sycząc coś
po polsku uderzyła go pięścią w ramię.
- No prawdę mówiąc to na razie ta
niewiasta tylko na mnie wpadła, a jej tożsamości nie znam.
- Laura Sobczyk – przedstawiła
się i wyciągnęła dłoń, którą uścisnąłem.
- Kaarel Nurmsalu. Jesteś córką
Sobczyka? – towarzyszący Laurze Stoch wybuchnął śmiechem, Ona także pozwoliła
sobie na chwilowe wykrzywienie ust.
- Na szczęście nie, to tylko mój
wujek. Gdyby miał być moim ojcem to musiałby zapłodnić mnie w wieku dziesięciu
lat, a to nawet chyba nie jest legalne. – wzruszyła ramionami. No tak, faux pas,
przecież Sobczyk jeszcze staro nie wyglądał. Uznajmy, że pytania nie było.
- A co tu robisz?
- Powiedzmy… powiedzmy, że jestem
na praktykach. – rzekła wymijająco i spojrzała na Kamila, jakby w jakiś sposób szukając ratunku.
- Kaarel! Chłopie! Misiaczku! –
usłyszałem z różnych stron. Polak zawołał resztę chłopaków, a ci jak wzięli
mnie w braterskie uściski, to końca nie było widać. Cholera, niech ta
dziewczyna trzyma reżim w ekipie, bo jak nie to będzie armagedon większy niż
rok temu we Włoszech.
_________
Cieszę się bardzo, że podoba wam się wybór bohatera, zawsze to element zaskoczenia, a mimo niezbyt wykwintnej kariery zawodnika bardzo go lubię od dawna ;)
No i co... i po Soczi... Teraz czekać cztery lata... lub do wtorku, bo znowu zaczynamy skoczną karuzelę ;D
Pozdrawiam wszystkich cieplutko!
_________
Cieszę się bardzo, że podoba wam się wybór bohatera, zawsze to element zaskoczenia, a mimo niezbyt wykwintnej kariery zawodnika bardzo go lubię od dawna ;)
No i co... i po Soczi... Teraz czekać cztery lata... lub do wtorku, bo znowu zaczynamy skoczną karuzelę ;D
Pozdrawiam wszystkich cieplutko!
