niedziela, 23 lutego 2014

01. Przygoda pierwsza




Pierwsze, co zrobiłem po otworzeniu oczu, to modlitwa o przyzwoitą porę, bo ta strefa czasowa przesunięta o trzy godziny robiła dla mnie wielką różnicę. Taki przykład – wczoraj przyjechaliśmy i co? Musiałem praktycznie siedzieć do czwartej nad ranem. Robiłem już wszystko, żeby zasnąć; otwierałem okna, żeby było chłodniej – może bym zasnął, ale nie, oczywiście mój organizm się buntował. Nawet gra na telefonie nie zmęczyła moich oczu i pozostało mi tylko wpatrywać się w sufit i czekać, aż moje ciało stwierdzi, że już jestem wystarczająco zmęczony, by zasnąć.
           
            Po śniadaniu całą ekipą wybraliśmy się na zwiedzanie Wioski Olimpijskiej i okolic. I nawet podczas spaceru nie mogłem zaznać spokoju. Jakby nie wystarczał fakt, że miałem podkrążone oczy jakbym nie spał ze trzy dni, to jeszcze albo Siim-Tanel mnie ciągał za rękaw i podekscytowany cieszył się ze wszystkiego, co zobaczyły przed sobą jego oczy, albo trener kazał robić mu zdjęcia w każdym możliwym miejscu. Trener chyba nie wiedział, że zachowywał się jak japoński turysta uwieczniający wszystko, co żywe i nieżywe, ale nie chciałem go nawet uświadamiać, no i sorry Noriaki za ten stereotyp.

            Obiekty nawet całkiem całkiem, fajny pomysł ze zniczem. Oby tylko udało się go zapalić, bo jak nie to beka będzie na cały świat. Rosja spali się (dosłownie) ze wstydu i będzie wielki płacz w mediach, że to Ruscy nie potrafią zorganizować igrzysk, a przecież i tak nawet przed naszym przyjazdem dużo mówiono i różnych wpadkach. Na szczęście u nad w pokoju nie było podwójnego kibla, bo jakby takowy był zamontowany, to zapłakałbym się chyba na śmierć. Jeszcze kolega by wszedł w najmniej oczekiwanym momencie i by się zawstydził. Chociaż tym oszczędzili młodego Sammelsega.
- Trenerze, niech trener mi tu zrobi przy tym zniczu fotkę, mamie muszę wysłać! – zawołałem. Ten, wesoły jak szczypiorek na wiosnę, zaraz przyleciał i obfotografował mnie całego dookoła. – Znicz, ma być ze zniczem! – dodałem, oglądając uprzednio zrobione zdjęcia. Bo kto robi takie fotki, że widać tylko całą moją twarz, a pięknego obiektu, który na pewno piękniejszy ode mnie, to już nie. No żyję z bandą idiotów, nie mówiąc już gorzej. Zacisnąłem jeszcze zęby i uśmiechnąłem się tak, jakby to mnie już dziś medal wręczali i czekam, aż ten znowu użyje mojego telefonu. Po chwili wysłałem matce mms’a z nadzieją, że jak już zobaczy, że jestem w Soczi cały i zdrowy i że żadni terroryści mnie nie porwali, to może w końcu ucichną te telefony od niej. Dobrze, że ojciec rozumie to, że mam już dwadzieścia dwa lata i nie traktuje mnie jak gówniarza. Jeszcze by tego brakowało, wtedy bym popłynął na jakąś Grenlandię czy inną wyspę i by mnie nie znaleźli. Rodzice – fajna sprawa, ale nie kiedy wkroczyłeś w dorosłe życie a traktują cię jak małolata. A co do małolatów i dzieciuchów, to Wellinger mi właśnie przeleciał gdzieś przed oczami. No cóż… młody, to musi się wyszumieć. A tak na serio, to już coraz więcej ekip – czyli „będzie głośno, będzie radośnie” – no czy jakoś tak. Maciek z Dawidem podsyłali mi ostatnio polskie hity, żebym sobie posłuchał no to nie dziwota, że jakoś tak mi w głowie zostało.

Wieczorem siedzieliśmy w hotelu, treningi miały zacząć się dopiero następnego dnia. Oglądając jakiś durny rosyjski film zgłodniałem tak bardzo, że, dam sobie rękę uciąć, odgłosy jakie wydawał mój brzuch, były słyszane w pokoju obok. Całe szczęście, że jestem człowiekiem wykształconym to i język rosyjski znam. Co prawda tylko kilka zwrotów, ale serial zrozumiałem. Nie, żartowałem. Z tym językiem to ja styczność mam pierwszy raz, chociaż to mało poważne jest, jako że Estonia przecież graniczy z tym krajem, na szczęście organizatorzy Igrzysk nam zapewnili chociaż takie udogodnienia jak tekst u dołu ekranu.
Miałem już dość moich brzusznych rewolucji, więc zostawiłem towarzysza samego i zjechałem windą do kuchni, żeby coś zakosić. Nie będę jadł na dole, jeszcze ktoś mnie zobaczy i będzie krzyk, że w nocy się nie je, że waga mi pójdzie w górę. No przepraszam bardzo, ale ja zawsze stosowałem się do reguły, żeby nie jeść trzy godziny przed spaniem, więc teraz jak posiedzę dłużej to nic mi się nie stanie. I tak kontemplując szedłem przez dolne lobby, nie dany mi był jednak spokój, bo chwilę później poczułem jakieś damskie ciało na moim. Dziewczyna z impetem wpadła na mnie, chociaż kiedy odzyskała równowagę wcale nie wyglądała na taką, co chciałaby się do mnie kleić.
- Przepraszam. – jęknęła po angielsku. – Nie chciałam na pana wpaść, po prostu ci idioci jak zwykle zapominają kluczy do pokoi. – westchnęła odgarniając z czoła czarną grzywkę, a czerwone policzki na pewno nie były oznaką zażenowania. Skąd to wiedziałem? No przecież wpadła na mnie z taką siłą, że pewnie biegła za tymi tak zwanymi „idiotami”.
- Spokojnie – uśmiechnąłem się do niej, przecież nie można było być nie miłym. – Nic się nie stało. Wpadaj na mnie kiedy chcesz.
- Kaarel! – z niewiadomej strony przybył Stoch i objął ramieniem ciemnowłosą dziewczynę. Zaraz, skąd on tutaj? – Widzę, że poznałeś już naszą maskotkę mającą nam przynieść szczęście na zawodach? – Kamil ukazał rząd zębów, a w tym samym czasie dziewczyna sycząc coś po polsku uderzyła go pięścią w ramię.
- No prawdę mówiąc to na razie ta niewiasta tylko na mnie wpadła, a jej tożsamości nie znam.
- Laura Sobczyk – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń, którą uścisnąłem.
- Kaarel Nurmsalu. Jesteś córką Sobczyka? – towarzyszący Laurze Stoch wybuchnął śmiechem, Ona także pozwoliła sobie na chwilowe wykrzywienie ust.
- Na szczęście nie, to tylko mój wujek. Gdyby miał być moim ojcem to musiałby zapłodnić mnie w wieku dziesięciu lat, a to nawet chyba nie jest legalne. – wzruszyła ramionami. No tak, faux pas, przecież Sobczyk jeszcze staro nie wyglądał. Uznajmy, że pytania nie było.
- A co tu robisz?
- Powiedzmy… powiedzmy, że jestem na praktykach. – rzekła wymijająco i spojrzała na Kamila, jakby w jakiś sposób szukając ratunku.
- Kaarel! Chłopie! Misiaczku! – usłyszałem z różnych stron. Polak zawołał resztę chłopaków, a ci jak wzięli mnie w braterskie uściski, to końca nie było widać. Cholera, niech ta dziewczyna trzyma reżim w ekipie, bo jak nie to będzie armagedon większy niż rok temu we Włoszech.

_________

Cieszę się bardzo, że podoba wam się wybór bohatera, zawsze to element zaskoczenia, a mimo niezbyt wykwintnej kariery zawodnika bardzo go lubię od dawna ;)
No i co... i po Soczi... Teraz czekać cztery lata... lub do wtorku, bo znowu zaczynamy skoczną karuzelę ;D
Pozdrawiam wszystkich cieplutko!

piątek, 21 lutego 2014

00. Wstęp



No ja naprawdę nie wiem, co tu się dzieje. Jeszcze się Igrzyska nie zaczęły tak naprawdę a już cyrki się dzieją. I nie mówię wcale o tym, że tutaj, w Soczi panują wręcz upały, no bo jak wytłumaczyć prawie dwadzieścia stopni w cieniu? A przecież to środek zimy, ale najwyraźniej tutaj panują inne zwyczaje i obyczaje. Ja, gdybym był na miejscu jakiś tam działaczy, zmieniłbym nazwę z Zimowych Igrzysk na Letnie. Ale przecież kto się mnie posłucha.

I tak idąc i rozmyślając, doszedłem do wniosku, że to jawna niesprawiedliwość jest, kiedy tacy Austriacy panoszą się po całej Wiosce Olimpijskiej, a my biedni sami musimy uporać się z wszystkimi bagażami i sprzętem. Musiałbym chyba zmienić orientację, wyjść za Schlierenzauera i porzucić swoje stare nazwisko Nurmsalu właśnie na nazwisko Jego. Całe szczęście, że rozum jeszcze mam to i daleko mi do realizacji takich pomysłów, bo przecież nie mógłbym być z rozkapryszonym bachorem z krzywą szczęką i głuchym na 1 ucho z ego większym niż popęd seksualny Bartłomieja Kłuska.

Jeszcze brakowało tego, żeby się trener na mnie darł. Czy on nie widział, że i tak niosłem już tyle rzeczy, że mój kręgosłup ledwo co trzymał się prosto? Czy on chciał swojego zawodnika posłać na wózek inwalidzki?
- A może trener sam zechce ponieść pięć toreb i narty? – pomyślałem. Oczywiste, że przecież nie powiedziałem tego na głos, bo pewnie za karę musiałbym mieszkać gdzie indziej. Pewnie musiałbym wkręcić się do kadry włoskiej, albo, pożal się Boże, do koreańskiej. Nie żebym się wywyższał czy żebym był lepszy od nich, no ale do koreańskiej? To byłby przecież szczyt wszystkiego. Oni to pewnie jakieś nowoczesne technologie mają i gdybym zasnął u nich w pokoju, pewnie obudziłbym się na Marsie.

Nareszcie trafiłem do wskazanego przez wolontariuszy pokoju. Siim-Tanel rzucił swoje zgrabne cztery litery na łóżko pod balkonem, więc ja grzecznie zająłem to koło łazienki, przecież swoją godność mam, no nie? Kłócić się nie będę, zwłaszcza, że Sammelselg to był całkiem równy gość. W sumie dopiero niedawno odczepił się od matczynej piersi, ale co ja sobie nim będę zawracał głowę. Jak mi fizjoterapeuta jeszcze w Estonii powiedział, że mamy hotel dzielić z Polakami to aż mi się micha sama cieszyła. Nareszcie mój poziom intelektualny nie spadnie gwałtownie w dół, oni jedyni byli chociaż paradoksalnie tak pozytywnie nienormalni, to ta nienormalność sprawiała, że byli normalni. Moje ziomeczki kochane! Oh jak ja tęskniłem za tymi czasami w Predazzo. Całe szczęście, że teraz przez jakiś czas trenowałem picie to i kacyk mniejszy będzie. Eeee….. co ja mówiłem? Kacyk!

Oczywiście, że kacyka to nie będzie, bo przecież my to profesjonaliści jesteśmy, my podczas wielkich imprez stronimy od alkoholu!

A to, że Łukasz Kruczek łapał się za głowę, kiedy ilekroć witałem skromne progi chłopaków, oznaczało tylko to, że martwił się o nich jak o własnych synów. Bo on to taki ojciec jest!