Witam, nie, nie zawieszam ani nic na razie nie dodam, za to zapraszam
na kolejnego bloga, tym razem z jednopartami. Będę tam pisać co mi
przyjdzie na myśl, to, na co najdzie mnie ochota. Mam nadzieję, że ktoś
mnie tu jeszcze pamięta i ktoś chociażby z ciekawości tam zajrzy. Na
razie jest tam jedna historia, z czasem pojawi się więcej, zapraszam ;)
http://pisane-dla-przyjemnosci.blogspot.com/
niedziela, 10 sierpnia 2014
czwartek, 13 marca 2014
03. Przygoda trzecia
Śródnocną ciszę przerwały hałasy.
Długość korytarzu przemierzało kilka postaci, próbowali być jak najciszej się
da, lecz ich starania dawały całkiem przeciwne wyniki. Było już grubo po drugiej,
a oni byli w trakcie robienia najgłupszej rzeczy, jaka przyszła im do głowy
jakiś czas temu.
- Szybciej, baranie! Nie mamy
czasu, nie będziemy tutaj aż do świtu!
- Dawid, ruszże się, nie mogę oddychać…
- Nie moja wina, że założyłeś za
ciasną koszulkę!
- … a ja mówiłem, to nie chciał
mnie nikt słuchać! Mówiłem; zróbmy plan, to będziemy mieć wszystko na cacy a
tak to dupa blada i twarz Gregora. Ja jestem profesjonalistą, ja mam nadzieję,
że stąd wyjadę, a nie! Ja nie chcę wrócić do domu w kawałkach i to wcale nie z
powodu możliwych ataków terrorystycznych!
Skoczkowie porozumiewali się
zduszonym krzykiem. W pewnych miejscach naprawdę było ciemno i nie było nic widać,
więc chcąc nie chcąc ich ciała notorycznie na siebie wpadały, bądź ocierały o
różne części ciała.
- Jak nic z tego nie będzie, to
będzie twoja wina!
Jakaś niewidzialna siła kazała mi
się obudzić w środku nocy. Mój nowiusieńki telefon od sponsora, z czadową
klapką, na której namalowana była flaga Estonii, wskazywał kilkanaście minut po
drugiej w nocy. Nie wiem, czy to nieprzyzwyczajenie do nowego miejsca mnie
obudziło, czy inne złośliwości. Przetarłem trochę oczy i spojrzałem na
współlokatora. Ten to miał dobrze, spał praktycznie wszędzie i zawsze, więc nie
musiał się przyzwyczajać. Parsknąłem cicho widząc jego otwarte usta i policzek
przytknięty do poduszki. Szybko zrobiłem Siimowi fotkę. Tak na wszelki wypadek,
nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć, te zdjęcie może być zabezpieczeniem w
razie mojej potencjalnej sprzeczki ze skoczkiem. Nie, żebym planował jakieś
kłótnie. W każdym razie, kiedy zaspany postanowiłem oddać się Morfeuszowi, moje
zacne ucho dosłyszało coraz głośniejsze odgłosy dobiegające z korytarza.
Nieeee, to nie możliwe, żeby Kazachowie wracali z jakiejś imprezy… Przecież
kiedy myśmy przytargali tu swoje rzeczy to oni już byli. Trener też to być nie
mógł, więc nie wiem kto. Zacisnąłem mocno powieki i wyobrażałem sobie, że
znajduję się w próżni i nic nie słychać. Paradoksalnie jednak, kiedy mocniej
sobie chciałem wyobrazić, odgłosy zza drzwi stawały się coraz głośniejsze.
- Co do starego Tepesa… -
mruknąłem. Podniosłem się z łóżka i zirytowany zamaszyście otworzyłem drzwi.
Skulone postacie niedaleko mnie wyszczerzyły się głupio i stały jak słup soli.
– Co… Co wy tu robicie? – zapytałem. Moim oczom ukazali się polscy skoczkowie.
Oni takie bystrzaki, myśleli, że mnie oszukają! Jedynie Mustafa włosy ich
zdradziły. Wystawały spod czarnej czapki. Cała reszta odzienia Polaka również
była w mrocznych kolorach, tak jak i reszty. Janek, widząc mnie szybko schował
latarkę, którą oświetlał sobie drogę.
- Bo… to on to wymyślił! –
wskazał na jednego z kolegów.
- Przyszliśmy cię uratować od
Kazachów!
- Od dzisiaj będziesz znów mieszkać
z nami!
Musiałem strasznie głupio wyglądać,
kiedy oni zaczęli zasypywać mnie wypowiedzianymi sentencjami, a ja,
kolokwialnie stałem i nie ogarniałem. Próbowałem zrozumieć ich przytłumione
krzyki, a robić to było trudno, bo prędkość, z jaką wymawiali zdania, można
było porównać do kałasznikowa.
- Eeee… - podrapałem się po
głowie. – Czy mógłby mi ktoś powiedzieć, co tu się dzieje? – spojrzałem po
obecnie się znajdujących na korytarzu i oczekiwałem odpowiedzi. Bo jak to można
było nachodzić biednego człowieka o takiej porze. – Poza tym, nie macie jutro
jakiś zawodów, czy coś? – spytałem. I serio, nie wiem czemu się Maciek z
Kamilem zaczęli się ze mnie śmiać.
- Otóż drogi Kaarelu – Kot
uśmiechnął się konspiracyjnie i rozejrzał, jakby kogoś szukał. – Zamierzamy cię
porwać.
- Cicho, Kocie! To miała być
tajemnica. – Kubacki fuknął, powiedział coś niezrozumiale pod nosem i zaplótł
ręce na piersi.
- Czy ty serio nie ogarniasz, czy
co? Przecież i tak by się dowiedział. – brunet wzruszył rękoma, a ja dalej nie
ogarniałem. Zaraz, porwać. Ale jak to porwać? Ale gdzie? I skoro ja wiem, to
czy to będzie potrwanie?
- Poza tym, nie tylko my, ale ty
też masz treningi, więc nic się nie stanie, jak nie pośpimy sobie troszkę
dłużej. – dodał z uśmiechem Stoch i poklepał mnie po ramieniu. No nie. Nawet
ten! A ja go uważałem za dojrzałego i spokojnego. Tymczasem cicha woda brzegi
rwie!
Zanim zdążyłem cokolwiek
powiedzieć, cała piątka Polaków wparowała mi do pokoju i zaczęła wyrzucać z
szafek moje rzeczy i ubrania. Otworzyłem szerzej oczy, i nie wiedziałem, czy to
ja byłem taki nieogarnięty, że nie wiedziałem, co zrobić, czy oni to mieli
wszystko zaplanowane. Aż dziw, że Tanel się nie obudził. Jeszcze czego!
Podkablowałby trenerowi i nie miałbym życia, tak jak i reszta.
- Zostawcie! – syknąłem. – Dobra!
– podniosłem ręce w geście poddania, a na twarzach chłopaków wykwitły szerokie
uśmiechy. Tak ułamkami sekund doszło do mnie, że jeśli rzeczywiście mógłbym u
nich mieszkać, to może tą „przeprowadzkę” trzeba by zrobić w bardziej
cywilizowany sposób. – Cicho! Okej, jeśli mam się do was przeprowadzić, to
muszę mieć pewność, że Sammelseg mnie nie wyda, poza tym, muszę obmyślić plan,
żeby trener myślał, że tu mieszkam.
- Spoko, wszystko przemyślane. –
Głos Ziobry dobiegł mnie gdzieś spomiędzy szafy i rzeczy. – Kocur się ładnie
uśmiechnął do recepcjonistek, pobajerował je i załatwił dodatkowe klucze do
wejść. Jeśli będzie coś nie tak, one dadzą mu cynk i szybko i bez problemu
będziesz mógł się tutaj dostać
- Wszystko przemyśleliście. –
Pokręciłem przecząco głową i się zaśmiałem. Ci faceci mieli więcej oleju w
głowie niż myślałem. Oh, jak dobrze, że mają takiego Maćka. Zaświeci buźką
przed dziewczyną a ta już jest cała jego.
Odwróciłem się, bo usłyszałem za
sobą głośny rechot. Ja nie wiem, co oni mają z tym śmianiem, mam nadzieję, że
nic nie brali, bo jeszcze ich przetestują i zdyskwalifikują. Niech się cieszą,
że ja taki dobry kolega jestem i się o nich martwię. Ale kiedy zobaczyłem
przyczynę ich rechotu, całe te zmartwienie odeszło w zapomnienie.
- Bokserki w serduszka? – Kamil
zagwizdał. Palcami trzymał gumkę od moich gaci. Aż cały zdębiałem i pobladłem.
- No chyba nie myślicie, że to
moje. – bąknąłem. Odchrząknąłem chwilę potem, żeby nie było, że się stresuję. -
Młody wieczorem wrzucił też trochę swoich rzeczy do szafki, pewnie jego. –
wzruszyłem ramionami i przybrałem minę, jakby mnie to nie ruszyło. No bo
przecież jeśli pomyślą, że rzeczywiście to moje, to będą ciągle mi je
wypominać. – Oj cicho! – wyrwałem bokserki z rąk Stocha i cisnąłem je w kąt.
- Przynajmniej nie w kwiatki! –
Żyła z Kubackim przybili sobie piątki, a ja cały czerwony na twarzy rzuciłem
się w wir pakowania.
Po kilkunastu minutach
wyruszyliśmy do budynku, gdzie mieszkałem jeszcze rankiem dnia poprzedniego.
Staraliśmy się nie obudzić nikogo. Miałem nadzieję, że nic takiego się nie
stało. Na wszelki wypadek napisałem Sammelsegowi notatkę, w której wyjaśniłem,
co postanowiłem zrobić. Wiem, że pewnie się na mnie obrazi, ale miałem
nadzieję, że się tak nie stanie. Wtajemniczyłem go odrobinę w nasz plan, by
czasem nie strzelić sobie w stopę. Kartkę położyłem na stoliku obok jego łóżka.
Panująca wokół ciemność w mig
stała się jasnością, kiedy weszliśmy do właściwego budynku. Na szczęście
wiedziałem, gdzie mam się kierować, więc reszta nawet się nie odzywała słowem.
Jak potulne baranki szliśmy prawie ramię w ramię, a kiedy byliśmy na piętrze,
skierowaliśmy się w stronę pokojów. Dawid, wlokąc się kilka kroków za nami,
potknął się o niewidzialną przeszkodę i runął na ziemię jak długi. Kamil wraz z
Jankiem już zdążyli wejść do pokoju, a my, słysząc otwierające się jakieś drzwi
z przerażeniem spojrzeliśmy po sobie. Piotrek się mocował z kartą magnetyczną,
która jak na złość nie chciała zadziałać. W ostatniej chwili wpadliśmy do
pokoju, dosłownie wtedy, kiedy dosłownie nad Mustafem pojawił się Trener
Łukasz, który nie miał za wesołej miny. W sumie nie potrafiłem określić jego
stanu emocjonalnego. Nie byłem psychologiem, ale przynajmniej przez szparę w
drzwiach dojrzałem jego podkrążone oczy. Pewnie zarywał się nocki żeby seriale
oglądać, no bo o oglądanie czegoś innego trenera nawet nie śmiałem podejrzewać.
Ja ze swojej strony mogę mu polecić na przykład estońską wersję Mody na Sukces,
może nie tak długi tasiemiec jak amerykański, ale pod względem zwrotów akcji o
wiele ciekawszy. Jeśli was to interesuje, to nie, nie oglądam. Jeśli masz
zakochaną w tym serialu matkę i babcię – wiesz o nim wszystko.
- Dawid, co tu robisz? – Kubacki
słysząc głos trenera wstał z ziemi i otrzepał się z niewidocznego kurzu. – I
dlaczego masz kurtkę i plecak?
- No to już po nas. – mruknął
Kot, pchając się, by dojrzeć jak najwięcej.
- Myślisz, że nas wyda? –
spytałem.
- Cii! – uciszył mnie. Nie miałem
szerokiego pola widzenia, ale dało się dojrzeć, jak twarz blondasa traci
kolory.
- Bo wie trener… Ja to tak lubię
sobie wstać w nocy i pójść na spacer… Żeby się do tlenić, tak! No bo wiesz
Łukasz, jak się mózg dotleni, to przecież się lepiej śpi! No więc dlatego ta
kurtka…
- A plecak? – Kruczek zmrużył
oczy i przyjrzał się swojemu podopiecznemu.
- Eeee…. Śmieci w nim mam, tak!
Kosz cały zapełniliśmy a nie chcieliśmy brudzić podłogi, to pomyślałem, że może
przy okazji wyniosę, żeby było więcej miejsca. – Kubacki wyraźnie zadowolony
poklepał Łukasza po ramieniu. – Powinieneś być z nas dumny, że dbamy o
środowisko, a nie! Nie moja wina, że Kamil żre te czekoladki jak wiewiórki
orzechy. – podniósł ręce w geście bezradności, a Kruczek widocznie nie wiedział
już, czy skoczek sobie z niego żartuje, czy mówi prawdę.
- Idź ty jednak spać, bo
majaczysz, Dawid. Dobranoc.
____________
Przepraszam. Przepraszam, że mam takie zaległości w waszych blogach, ale mam zamiar wszystko w weekend ponadrabiać.
Czy wy też tak macie, że w głowie coś macie tak świetnie wymyślonego, a w wordzie trudno wam posklejać zdania? ;C
niedziela, 2 marca 2014
02. Przygoda druga
Mieliście kiedyś tak, że coś, co
wam się śniło, był tak realne, że nie zdawaliście sobie sprawy z tego, że nie
jest to rzeczywistością a tak naprawdę snem? Koszmary, komedie, romanse, czy
jeszcze coś innego, przez co chcieliście się budzić bądź nie?
Bo ja miałem. I był to sen tak
realistyczny, że jednocześnie tak bardzo chciałem się nie budzić jak i budzić.
Takie dwa w jednym, wiecie. Nie, żebym był niezdecydowany, czy coś.
No bo po prostu jak mam
wytłumaczyć, że śnił mi się Hofer? Ten człowiek był wszędzie i trzeba było
odliczać tylko dni, kiedy wszedłby mi do świadomości. Śniło mi się, że to ja…
byłem Hoferem. Znaczy nie ja, jako Walter, tylko ja jako Kaarel pełniący rolę
dyrektora FISu. Wszyscy zwracali się do mnie per „Panie Dyrektorze” i wreszcie
poczułem się jak ktoś ważny! Ludzie mnie szanowali i słuchali mojego zdania.
Nie to, co w realnym świecie, gdzie ja, jako skoczek mam zerowe szanse na
wypowiedzenie się tylko dlatego, że przeważnie podpisuję listy. Ale oni jeszcze
zobaczą! Ostatni będą pierwszymi!
I tak przez ten sen rano nie
mogło mi przejść nic przez gardło, jedynie wmusiłem w siebie szklankę soku
pomarańczowego. I to był chyba błąd, bo wchodząc na salę treningową praktycznie
zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdybym w porę nie złapał się poręczy, to
przewieszona przez ramię torba treningowa skutecznie przyczyniłaby się do
zrównania mojego ciała z podłogą.
- Dziewięćdziesiąt dziewięć i pół
metra! – głos spikera rozbrzmiał na praktycznie pustej arenie, gdzie jedynie
gdzieniegdzie dostrzec można było zawodników bądź członków ekip poszczególnych
krajów, różniących się jedynie kolorami kurtek i czapek. Właśnie! Co do odzieży,
to chyba tylko Czesi ruszyli głową i mieli puchowe czapki. No geniusze
normalnie. Szkoda tylko, że się jednak nie mogły przydać, bo tutaj to powinno
się w krótkich spodenkach biegać. Jeden z Koreańczyków skoczył praktycznie na
setny metr, to nic dziwnego, że się zdziwiłem. No i nie tylko chyba ja, bo
jakiś facet obok mnie to właśnie zbierał szczękę z ziemi. Oddaliłem się od
niego na parę metrów, bo jeszcze inni pomyślą, że na mój widok tak się oślinił.
Szybko narzuciłem na siebie kurtkę i spojrzałem na tablicę wyników. Byłem
trzeci.
Rozejrzałem się po skoczni,
wzrokiem przejechałem przez trybuny i zeskok aż mój wzrok przykuła pewna
ciemnowłosa. Tak, ta sama, która na mnie wczoraj wpadła. Świadomość mi
podpowiadała, że gdzieś ją już widziałem. I wcale nie chodziło o dzień
poprzedni, tylko o wcześniejszy o wiele dni okres. Nie widziała mnie, bo
rozmawiała z Sobczykiem i Gębalą. Nie chciałem się wtrącać, ale jakoś
podejrzane trochę było, że ciągle padało nazwisko Pointnera. Coraz bardziej
czułem, że czas będzie zabawić się w detektywa. Albo jakiegoś agenta.
Chwilę później na plecach
poczułem poklepywanie. Sam Walter Hofer przyszedł mi pogratulować skoku, a ja
speszony, tylko napomknąłem coś pod nosem. Bo jak to tak! Jeszcze w nocy byłem
panem skoków narciarskich i wyrzuciłem z przepisów machanie belkami, a teraz on
stał i mi gratulował. A weź się panie z takim czymś!
Po dłuższych namysłach
wygrzebałem kilka ruskich monet i kupiłem dwie herbaty.
- Masz – rzuciłem do Laury, która
stała trochę zziębnięta przy jednej z barierek. Moje sokole oko dostrzegło
niewielki aparat w kieszeni i małą dłoń zaciskającą palce na zamku kurtki.
- Ja? – obróciła się wokół
siebie, by spojrzeć, czy czasem nie mówię do kogoś innego.
- A widzisz tutaj kogoś innego? –
puściłem oko dziewczynie. W sumie powinienem powiedzieć – kobiecie, wszak była
ode mnie rok starsza. - No właśnie. Tylko się nie poparz. Gorące!
- Dzięki. – lekko się
uśmiechnęła.
- I uważaj, bo ci zaraz coś z
kieszeni wypadnie. – ponownie puściłem oczko. Starałem się zwracać do niej,
jakbyśmy się znali już od dawien dawna. Miałem tylko nadzieję, że nie
pomyślała, że mam jakieś problemy z oczami, bo by jeszcze gdzieś zgłosiła i by
mi skakać zagrozili, albo by pomyślała, że ja jakiś niedorozwój jestem. Nie
rozumiałem tylko jednego. Tego, jak się zachowywała. Była spięta, tak jakby się
czymś denerwowała, a kiedy spytałem, co się stało, rzuciła tylko, że to nie
moja sprawa i że powinienem przygotowywać się do drugiego skoku. No a potem
widząc moją minę szybko przeprosiła, nie chcąc być niemiła.
Nie do końca ją rozumiałem,
myślałem, że dziewczyny lubią się wygadać jak je coś trapi, ale widocznie nie
mnie. Przecież widziałem, jak chwilę wcześniej Sobczyk, który sam wyglądał jak
sto nieszczęść, machał jej przed oczyma plikiem jakiś kartek.
- Po prostu wujek jest czasami
nadwrażliwy. Taki urok Sobczyków. – wzruszyła ramionami, a ja byłem pewny, że
nie mówi prawdy.
No i nadal mnie zastanawiało,
skąd ją kojarzę!
Myślałem, że te moje skoki z
dzisiaj były tragedią. Ale nie. Tragedią nie było też to, że w czasie powrotu
do wioski cała ekipa śpiewała estoński folk i tragedią nie był również brak mojego
kochanego Monte w lodówce. Tragedią było to, że pokój mój i Siim-Tanela nie był
już wcale naszym. I nie chodziło wcale o to, że nas rozdzielili, tylko o to, że
nagle, jakimś cudem, ktoś mądry wymyślił, że na naszej kwaterze to mają
mieszkać amerykańscy bobsleiści. No chyba im się coś pomieszało w głowach, albo
mama ich kiedyś przez przypadek upuściła. I na nic zdawały się nasze krzyki, bo
nie i już. Bo mamy się wyprowadzić i mamy mieszkać gdzie indziej i z kim innym,
a nasze zdanie to mieli w głębokim poważaniu.
- Ale trener nie widzi, że oni to
robią specjalnie? – zawołał młody, rzucając torbę na ziemię. Mała żyłka na jego
czole tak pulsowała, że myślałem, że zaraz będzie wylew krwi i zamiast się
przeprowadzać to na pogotowie trzeba będzie jechać. Otworzyłem szerzej oczy, bo
nigdy wcześniej nie widziałem, by się on kiedykolwiek komukolwiek postawił. –
Chcą nas z równowagi wyprowadzić, żebyśmy przypadkiem nie zakwalifikowali się
do konkursów. Ja to wiem! – zdesperowany Sammelseg poszedł do jakiś urzędników,
którzy próbowali wyjaśnić sytuację. Niestety chyba jego połowiczne umiejętności
angielskiego nie zdały się na nic, bo wracając wyglądał jakby się miał
rozpłakać.
- Ja się stąd nie ruszam. –
powiedziałem. Nie wiem nawet, czy ktoś mnie słyszał. Zrezygnowany spojrzałem na
telefon. Była prawie dwudziesta trzecia a oni kazali się nam przenosić.
- Chłopaki, ładować się na dół do
samochodu. Od dzisiaj mamy mieszkać z Kazachami. – masażysta rzucił przez
ramię, nadal rozmawiając z trenerem przy lobby. – No już! Im szybciej się
spakujecie, tym szybciej będziemy na miejscu! – Cholera. No cóż. Chyba się nic
nie dało zrobić. Ale przysięgam, ja, gdybym był organizatorem Igrzysk, to bym
dopilnował wszystkiego, a nie, że nagle jedna reprezentacja musi się przenosić,
bo obsługa jest niekompetentna! Eh… ciężkie jest życie skoczka… Jeszcze jak ja
wytłumaczę chłopakom, że nici z naszych wieczornych schadzek? I nie miejcie na
myśli niczego nieprzyzwoitego! No i, kurczaczki, miało być tak pięknie! Miały
być wieczorne turnieje w Fifę no i w ogóle!
___________
Tak gwoli ścisłości, Laura nie ma mieć tutaj funkcji "maskotki" jak to nazwał ją Stoch, on ją tylko tak określił, a cel jej jest tutaj całkiem inny ;)
Jakie są wasze odczucia co do Lahti? Ja z jednej strony jestem przeszczęśliwa, że Kamil odzyskał plastron, ale z drugiej te słabe występy reszty...
I z góry was przepraszam, że nie zostawiam ostatnimi czasy komentarzy pod Waszymi rozdziałami, ale wiedzcie, że teraz mam taki rozgardiasz, że nawet czasu na samo czytanie też trudno mi jest znaleźć!
Pozdrawiam!
niedziela, 23 lutego 2014
01. Przygoda pierwsza
Pierwsze, co zrobiłem po
otworzeniu oczu, to modlitwa o przyzwoitą porę, bo ta strefa czasowa
przesunięta o trzy godziny robiła dla mnie wielką różnicę. Taki przykład –
wczoraj przyjechaliśmy i co? Musiałem praktycznie siedzieć do czwartej nad
ranem. Robiłem już wszystko, żeby zasnąć; otwierałem okna, żeby było chłodniej
– może bym zasnął, ale nie, oczywiście mój organizm się buntował. Nawet gra na telefonie
nie zmęczyła moich oczu i pozostało mi tylko wpatrywać się w sufit i czekać, aż
moje ciało stwierdzi, że już jestem wystarczająco zmęczony, by zasnąć.
Po
śniadaniu całą ekipą wybraliśmy się na zwiedzanie Wioski Olimpijskiej i okolic.
I nawet podczas spaceru nie mogłem zaznać spokoju. Jakby nie wystarczał fakt,
że miałem podkrążone oczy jakbym nie spał ze trzy dni, to jeszcze albo
Siim-Tanel mnie ciągał za rękaw i podekscytowany cieszył się ze wszystkiego, co
zobaczyły przed sobą jego oczy, albo trener kazał robić mu zdjęcia w każdym
możliwym miejscu. Trener chyba nie wiedział, że zachowywał się jak japoński
turysta uwieczniający wszystko, co żywe i nieżywe, ale nie chciałem go nawet
uświadamiać, no i sorry Noriaki za ten stereotyp.
Obiekty nawet
całkiem całkiem, fajny pomysł ze zniczem. Oby tylko udało się go zapalić, bo
jak nie to beka będzie na cały świat. Rosja spali się (dosłownie) ze wstydu i
będzie wielki płacz w mediach, że to Ruscy nie potrafią zorganizować igrzysk, a
przecież i tak nawet przed naszym przyjazdem dużo mówiono i różnych wpadkach.
Na szczęście u nad w pokoju nie było podwójnego kibla, bo jakby takowy był
zamontowany, to zapłakałbym się chyba na śmierć. Jeszcze kolega by wszedł w
najmniej oczekiwanym momencie i by się zawstydził. Chociaż tym oszczędzili
młodego Sammelsega.
- Trenerze, niech trener mi tu
zrobi przy tym zniczu fotkę, mamie muszę wysłać! – zawołałem. Ten, wesoły jak
szczypiorek na wiosnę, zaraz przyleciał i obfotografował mnie całego dookoła. –
Znicz, ma być ze zniczem! – dodałem, oglądając uprzednio zrobione zdjęcia. Bo
kto robi takie fotki, że widać tylko całą moją twarz, a pięknego obiektu, który
na pewno piękniejszy ode mnie, to już nie. No żyję z bandą idiotów, nie mówiąc już
gorzej. Zacisnąłem jeszcze zęby i uśmiechnąłem się tak, jakby to mnie już dziś
medal wręczali i czekam, aż ten znowu użyje mojego telefonu. Po chwili wysłałem
matce mms’a z nadzieją, że jak już zobaczy, że jestem w Soczi cały i zdrowy i
że żadni terroryści mnie nie porwali, to może w końcu ucichną te telefony od
niej. Dobrze, że ojciec rozumie to, że mam już dwadzieścia dwa lata i nie
traktuje mnie jak gówniarza. Jeszcze by tego brakowało, wtedy bym popłynął na
jakąś Grenlandię czy inną wyspę i by mnie nie znaleźli. Rodzice – fajna sprawa,
ale nie kiedy wkroczyłeś w dorosłe życie a traktują cię jak małolata. A co do
małolatów i dzieciuchów, to Wellinger mi właśnie przeleciał gdzieś przed
oczami. No cóż… młody, to musi się wyszumieć. A tak na serio, to już coraz
więcej ekip – czyli „będzie głośno, będzie radośnie” – no czy jakoś tak. Maciek
z Dawidem podsyłali mi ostatnio polskie hity, żebym sobie posłuchał no to nie
dziwota, że jakoś tak mi w głowie zostało.
Wieczorem siedzieliśmy w hotelu,
treningi miały zacząć się dopiero następnego dnia. Oglądając jakiś durny
rosyjski film zgłodniałem tak bardzo, że, dam sobie rękę uciąć, odgłosy jakie
wydawał mój brzuch, były słyszane w pokoju obok. Całe szczęście, że jestem
człowiekiem wykształconym to i język rosyjski znam. Co prawda tylko kilka
zwrotów, ale serial zrozumiałem. Nie, żartowałem. Z tym językiem to ja
styczność mam pierwszy raz, chociaż to mało poważne jest, jako że Estonia
przecież graniczy z tym krajem, na szczęście organizatorzy Igrzysk nam zapewnili
chociaż takie udogodnienia jak tekst u dołu ekranu.
Miałem już dość moich brzusznych rewolucji, więc zostawiłem
towarzysza samego i zjechałem windą do kuchni, żeby coś zakosić. Nie będę jadł
na dole, jeszcze ktoś mnie zobaczy i będzie krzyk, że w nocy się nie je, że
waga mi pójdzie w górę. No przepraszam bardzo, ale ja zawsze stosowałem się do
reguły, żeby nie jeść trzy godziny przed spaniem, więc teraz jak posiedzę
dłużej to nic mi się nie stanie. I tak kontemplując szedłem przez dolne lobby,
nie dany mi był jednak spokój, bo chwilę później poczułem jakieś damskie ciało
na moim. Dziewczyna z impetem wpadła na mnie, chociaż kiedy odzyskała równowagę
wcale nie wyglądała na taką, co chciałaby się do mnie kleić.
- Przepraszam. – jęknęła po
angielsku. – Nie chciałam na pana wpaść, po prostu ci idioci jak zwykle
zapominają kluczy do pokoi. – westchnęła odgarniając z czoła czarną grzywkę, a
czerwone policzki na pewno nie były oznaką zażenowania. Skąd to wiedziałem? No
przecież wpadła na mnie z taką siłą, że pewnie biegła za tymi tak zwanymi
„idiotami”.
- Spokojnie – uśmiechnąłem się do
niej, przecież nie można było być nie miłym. – Nic się nie stało. Wpadaj na
mnie kiedy chcesz.
- Kaarel! – z niewiadomej strony
przybył Stoch i objął ramieniem ciemnowłosą dziewczynę. Zaraz, skąd on tutaj? –
Widzę, że poznałeś już naszą maskotkę mającą nam przynieść szczęście na
zawodach? – Kamil ukazał rząd zębów, a w tym samym czasie dziewczyna sycząc coś
po polsku uderzyła go pięścią w ramię.
- No prawdę mówiąc to na razie ta
niewiasta tylko na mnie wpadła, a jej tożsamości nie znam.
- Laura Sobczyk – przedstawiła
się i wyciągnęła dłoń, którą uścisnąłem.
- Kaarel Nurmsalu. Jesteś córką
Sobczyka? – towarzyszący Laurze Stoch wybuchnął śmiechem, Ona także pozwoliła
sobie na chwilowe wykrzywienie ust.
- Na szczęście nie, to tylko mój
wujek. Gdyby miał być moim ojcem to musiałby zapłodnić mnie w wieku dziesięciu
lat, a to nawet chyba nie jest legalne. – wzruszyła ramionami. No tak, faux pas,
przecież Sobczyk jeszcze staro nie wyglądał. Uznajmy, że pytania nie było.
- A co tu robisz?
- Powiedzmy… powiedzmy, że jestem
na praktykach. – rzekła wymijająco i spojrzała na Kamila, jakby w jakiś sposób szukając ratunku.
- Kaarel! Chłopie! Misiaczku! –
usłyszałem z różnych stron. Polak zawołał resztę chłopaków, a ci jak wzięli
mnie w braterskie uściski, to końca nie było widać. Cholera, niech ta
dziewczyna trzyma reżim w ekipie, bo jak nie to będzie armagedon większy niż
rok temu we Włoszech.
_________
Cieszę się bardzo, że podoba wam się wybór bohatera, zawsze to element zaskoczenia, a mimo niezbyt wykwintnej kariery zawodnika bardzo go lubię od dawna ;)
No i co... i po Soczi... Teraz czekać cztery lata... lub do wtorku, bo znowu zaczynamy skoczną karuzelę ;D
Pozdrawiam wszystkich cieplutko!
_________
Cieszę się bardzo, że podoba wam się wybór bohatera, zawsze to element zaskoczenia, a mimo niezbyt wykwintnej kariery zawodnika bardzo go lubię od dawna ;)
No i co... i po Soczi... Teraz czekać cztery lata... lub do wtorku, bo znowu zaczynamy skoczną karuzelę ;D
Pozdrawiam wszystkich cieplutko!
piątek, 21 lutego 2014
00. Wstęp
No ja naprawdę nie wiem, co tu
się dzieje. Jeszcze się Igrzyska nie zaczęły tak naprawdę a już cyrki się
dzieją. I nie mówię wcale o tym, że tutaj, w Soczi panują wręcz upały, no bo
jak wytłumaczyć prawie dwadzieścia stopni w cieniu? A przecież to środek zimy,
ale najwyraźniej tutaj panują inne zwyczaje i obyczaje. Ja, gdybym był na
miejscu jakiś tam działaczy, zmieniłbym nazwę z Zimowych Igrzysk na Letnie. Ale
przecież kto się mnie posłucha.
I tak idąc i rozmyślając,
doszedłem do wniosku, że to jawna niesprawiedliwość jest, kiedy tacy Austriacy
panoszą się po całej Wiosce Olimpijskiej, a my biedni sami musimy uporać się z
wszystkimi bagażami i sprzętem. Musiałbym chyba zmienić orientację, wyjść za
Schlierenzauera i porzucić swoje stare nazwisko Nurmsalu właśnie na nazwisko
Jego. Całe szczęście, że rozum jeszcze mam to i daleko mi do realizacji takich
pomysłów, bo przecież nie mógłbym być z rozkapryszonym bachorem z krzywą
szczęką i głuchym na 1 ucho z ego większym niż popęd seksualny Bartłomieja
Kłuska.
Jeszcze brakowało tego, żeby się
trener na mnie darł. Czy on nie widział, że i tak niosłem już tyle rzeczy, że
mój kręgosłup ledwo co trzymał się prosto? Czy on chciał swojego zawodnika
posłać na wózek inwalidzki?
- A może trener sam zechce ponieść pięć toreb i narty? – pomyślałem.
Oczywiste, że przecież nie powiedziałem tego na głos, bo pewnie za karę
musiałbym mieszkać gdzie indziej. Pewnie musiałbym wkręcić się do kadry
włoskiej, albo, pożal się Boże, do koreańskiej. Nie żebym się wywyższał czy
żebym był lepszy od nich, no ale do koreańskiej? To byłby przecież szczyt
wszystkiego. Oni to pewnie jakieś nowoczesne technologie mają i gdybym zasnął u
nich w pokoju, pewnie obudziłbym się na Marsie.
Nareszcie trafiłem do wskazanego
przez wolontariuszy pokoju. Siim-Tanel rzucił swoje zgrabne cztery litery na
łóżko pod balkonem, więc ja grzecznie zająłem to koło łazienki, przecież swoją
godność mam, no nie? Kłócić się nie będę, zwłaszcza, że Sammelselg to był
całkiem równy gość. W sumie dopiero niedawno odczepił się od matczynej piersi,
ale co ja sobie nim będę zawracał głowę. Jak mi fizjoterapeuta jeszcze w
Estonii powiedział, że mamy hotel dzielić z Polakami to aż mi się micha sama
cieszyła. Nareszcie mój poziom intelektualny nie spadnie gwałtownie w dół, oni
jedyni byli chociaż paradoksalnie tak pozytywnie nienormalni, to ta
nienormalność sprawiała, że byli normalni. Moje ziomeczki kochane! Oh jak ja
tęskniłem za tymi czasami w Predazzo. Całe szczęście, że teraz przez jakiś czas
trenowałem picie to i kacyk mniejszy będzie. Eeee….. co ja mówiłem? Kacyk!
Oczywiście, że kacyka to nie
będzie, bo przecież my to profesjonaliści jesteśmy, my podczas wielkich imprez
stronimy od alkoholu!
A to, że Łukasz Kruczek łapał się
za głowę, kiedy ilekroć witałem skromne progi chłopaków, oznaczało tylko to, że
martwił się o nich jak o własnych synów. Bo on to taki ojciec jest!
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
